Nic nie układało się
tak, jak powinno. Chciałam wyjechać z Rzeszowa. Niczego nie pragnęłam bardziej,
ale z drugiej strony była ta kusząca propozycja ze strony ojca. Czym jest
miesiąc w obliczu całej wieczności? Dlatego właśnie wstałam z łóżka przed
siódmą rano, wygrzebałam z walizki najlepsze ciuchy jakie miałam i postanowiłam
zerknąć na rozkład jazdy autobusów miejskich. Przecież w jakiś sposób musiałam
dotrzeć do tej pieprzonej sali treningowej.
W dalszym ciągu
mieszkałam w hotelu, chociaż w Rzeszowie bawiłam już od dobrych pięciu dni.
Fabian powiedział, że równie dobrze mogę się do niego przeprowadzić, ale
przecież ojciec opłacił pobyt w tym miejscu na cały tydzień, więc nie ma co być
nadgorliwym.
Zaszłam na szybkie
śniadanie. Hotelowy szwedzki stół zawierał chyba wszystko, co potrzebne jest
ludziom do szczęścia. Zaczynając na typowym omlecie, a kończąc na sushi. Surowa
ryba w aldze na śniadanie – ja nie wiem kto byłby aż tak pokręcony, by się na
to skusić. Ja ograniczyłam się do maślanego rogalika i kubka mleka.
Autobus nie mógł
przyjechać punktualnie. To by graniczyło z cudem, jak w każdym polskim mieście.
Dziesięciominutowe spóźnienie odbiło się na moim czasie przybycia do salki
treningowej. W prawdzie przybyłam o czasie, ale planowałam pojawić się nieco
wcześniej by poznać innych siatkarzy. Z drugiej strony mogłam skorzystać z
propozycji Fabiana, który chciał po mnie podjechać samochodem, ale nie!
Kornelia ma swoją dumę i woli wierzyć, że pieprzony autobus przyjedzie na czas.
Zanim odnalazłam to
właściwe pomieszczenie, nieźle nabiegałam się po Podpromiu. Koniec końców
wpadłam do salki nieźle zasapana i przyciągnęłam uwagę chyba wszystkich, którzy
się w niej znajdowali. Na moje policzki z całą pewnością wkradł się szkarłatny
rumieniec. Całe szczęście z tej iście beznadziejnej sytuacji wyratował mnie sam
trener. Spodziewałam się krzyków oraz pierwszej nagany za spóźnienie, ale nic
bardziej mylnego. Kowal wydał swoim podopiecznym ostatnie zalecenia i poprosił
mnie na bok, gdzie mieliśmy omówić sprawy dotyczące naszej współpracy.
- Twój ojciec bardzo cię
chwalił. – A to nowość! – Więc nasza
współpraca powinna się dość dobrze układać.
- Również mam taką
nadzieję.
- Potrzebna mi
asystentka, bo czasem dzieje się tak dużo, że samemu trudno spamiętać. Będziesz
odpowiedzialna za moje spotkania biznesowe, organizację wywiadów. Jeśli któryś
z chłopaków zgubi się na mieście, będziesz musiała go odszukać. Dostaną twój
numer telefonu, by przypadkiem mnie nie zadręczać o drugiej w nocy.
Uniosłam brwi. To
niesamowite jak wiele wiary pokładał we mnie ten człowiek. Z dalszych jego
wypowiedzi dość łatwo wywnioskowałam, iż siatkarze to raczej duże dzieci,
którym czasem trzeba coś bardzo dosadnie wytłumaczyć. Okej, do tego się nadam
idealnie. Do tego miałam zjawiać się na każdym treningu. Trener musiał mieć
wobec mnie jakieś dalekosiężne plany, więc nie chciałam go sprowadzać na ziemię
wiadomością, iż w Rzeszowie jestem tylko do pierwszych dni grudnia.
Spamiętanie imion oraz
pozycji, na których grają poszczególni siatkarze było praktycznie niemożliwe,
więc po piątym dałam sobie spokój.
- Czy masz jakieś plany
na weekend za dwa tygodnie? – Zapytał Krzysiek Ignaczak (jego to zna chyba
każde dziecko w przedszkolu), kiedy trening dobiegł końca i wszyscy powoli
zbierali się do domów.
- Nie?
Posłałam mu pytające
spojrzenie, które musiało go rozbawić, bo zaśmiał się cicho.
- Bo tak pomyślałem, że
mogłabyś się zająć moimi dziećmi, kiedy pojadę z żoną na weekendowy wypad w
góry.
Dosłownie mnie zatkało.
Człowiek zna mnie niecałą godzinę, a już wywnioskował, iż zajmowanie się
dziećmi to moje ulubione zajęcie i z całą pewnością mu nie odmówię.
- Eee, pewnie – burknęłam,
bo co innego miałam odpowiedzieć? Krzysiek uśmiechnął się radośnie, poklepał
mnie po plecach i tyle go widziałam.
Kobieca torebka skrywa
zdecydowanie zbyt wiele tajemnic. Jak zwykle przez dobre pięć minut musiałam
szukać paczki papierosów, która skryła się gdzieś na samym dnie wraz z
zapalniczką. Odetchnęłam głęboko wychodząc wreszcie z Podpromia. Nie wahając
się ani chwili odpaliłam mentolowego slima. Zanim jednak zdążyłam się zaciągnąć
dymem, mój papieros brutalnie został wrzucony do pobliskiej kałuży.
- Hej!
- Nie będziesz się truć
– zakomunikował Jochen Schöps, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Oddaj
paczkę.
- Chyba śnisz –
prychnęłam. Bo niby za kogo on się uważa, przepraszam. – Moje zdrowie, moja
sprawa. Mój brat się nie wtrąca, więc ty też nie powinieneś.
- A może zaproponuję ci
układ?
No co ci ludzie? Myślą,
że samymi układami człowiek żyje? Poznałam człowieka parę godzin temu, a on już
bierze się za ustawianie mojego życia. Nie mam pojęcia w co tak właściwie się
wplątałam, ale nie podoba mi się to.
Oczywiście nie chciałam
słuchać co Jochen ma do powiedzenia, tylko cóż poradzić skoro on miał to
gdzieś. Jego układ przedstawiał się następująco: spotkamy się dzisiejszego
wieczora na bilardzie, gdzie on zdecydowanie mnie pokona. A skoro mu się to
uda, to ja rzucę palenie. Gdyby jednak jakimś cudem przegrał: przez najbliższy
miesiąc będzie sponsorem mojego nałogu. Brzmiało cudownie, więc czemu miałam
się nie zgodzić?
- Jochen jest naszym
bilardowym mistrzem – stwierdził Fabian, nie ukrywając swojego zadowolenia. –
Nie ma takiej opcji, że go pokonasz.
- Jeszcze zobaczymy.
Pub, w którym mieliśmy
spotkać się na bilardzie mieścił się całkiem niedaleko mojego hotelu, więc
postanowiłam zrobić sobie małą rozgrzewkę. Nie ustaliliśmy konkretnych reguł,
więc niby kto miał mi zabronić?
Wnętrze było całkiem
przytulne. Ściany w kolorze lazuru kontrastowały z czernią stolików oraz kanap.
Na samym środku pomieszczenia ustawionych zostało pięć stołów do gry w bilard.
Podeszłam do dziewczyny za ladą barową, zamówiłam butelkę piwa oraz poprosiłam
o przydzielenie jednego ze stołów na godzinę. Za dawnych, dobrych czasów dość
często zdarzało mi się grywać. Byłam w tym całkiem niezła, ale musiałam sobie
to i owo przypomnieć.
- Już jesteś?
Prawie podskoczyłam,
kiedy tuż nad moim uchem rozległ się męski głos. Ograniczyłam się jedynie do
cichego piśnięcia. Nikolay Penchev wyglądał na dość rozbawionego moim
zachowaniem. Pewnie, bo fajnie tak przyprawiać kobietę o zawał, nie?
- A ty tutaj jesteś bo…
- Nie mogę przegapić takiego
wydarzenia – odpowiedział beztrosko, chwytając za kij. – Gramy?
- Chciałam pobyć sama.
- Nie wyszło.
I nagle doznałam
olśnienia. Fabian wcale nie był biernym obserwatorem. To właśnie on wpadł na
pomysł by ściągnąć mnie pod byle jakim pretekstem do Rzeszowa! Że też wcześniej
na to nie wpadłam. Już od kilku miesięcy na różne sposoby próbował zaciągnąć
mnie do Warszawy. Proponował ciekawe oferty pracy i tym podobne. Nie wyszło, bo
jestem uparta. Kiedy jednak ojciec proponuje miesiąc ciężkiej pracy dla świętego
spokoju: Kornelia nie wyczuwa podstępu. A teraz co? Mój brat robił wszystko, by
znaleźć mi zajęcie. Jochen wcale tak bezinteresownie nie zaproponował tego
starcia o mój nałóg. Krzysiek Ignaczak może wcale nigdzie nie wyjeżdżać, tylko
Fabian poprosił by zajął mi w jakiś sposób czas.
Nie uda ci się brat to,
co zaplanowałeś.
- W takim razie grajmy –
odezwałam się w chwili, gdy Nikolay najwidoczniej zaczynał się martwić moim
zachowaniem. – No co się tak gapisz? Kija już trzymasz, więc chyba umiesz go użyć,
co?
Bułgar mruknął pod nosem
coś na temat korzystania nie tylko z drewnianego kija, ale nie chciało mi się
przykładać wagi do tego, co on tam sobie mamrocze.