25 grudnia 2014

Drugi

Nic nie układało się tak, jak powinno. Chciałam wyjechać z Rzeszowa. Niczego nie pragnęłam bardziej, ale z drugiej strony była ta kusząca propozycja ze strony ojca. Czym jest miesiąc w obliczu całej wieczności? Dlatego właśnie wstałam z łóżka przed siódmą rano, wygrzebałam z walizki najlepsze ciuchy jakie miałam i postanowiłam zerknąć na rozkład jazdy autobusów miejskich. Przecież w jakiś sposób musiałam dotrzeć do tej pieprzonej sali treningowej.
W dalszym ciągu mieszkałam w hotelu, chociaż w Rzeszowie bawiłam już od dobrych pięciu dni. Fabian powiedział, że równie dobrze mogę się do niego przeprowadzić, ale przecież ojciec opłacił pobyt w tym miejscu na cały tydzień, więc nie ma co być nadgorliwym.
Zaszłam na szybkie śniadanie. Hotelowy szwedzki stół zawierał chyba wszystko, co potrzebne jest ludziom do szczęścia. Zaczynając na typowym omlecie, a kończąc na sushi. Surowa ryba w aldze na śniadanie – ja nie wiem kto byłby aż tak pokręcony, by się na to skusić. Ja ograniczyłam się do maślanego rogalika i kubka mleka.
Autobus nie mógł przyjechać punktualnie. To by graniczyło z cudem, jak w każdym polskim mieście. Dziesięciominutowe spóźnienie odbiło się na moim czasie przybycia do salki treningowej. W prawdzie przybyłam o czasie, ale planowałam pojawić się nieco wcześniej by poznać innych siatkarzy. Z drugiej strony mogłam skorzystać z propozycji Fabiana, który chciał po mnie podjechać samochodem, ale nie! Kornelia ma swoją dumę i woli wierzyć, że pieprzony autobus przyjedzie na czas.
Zanim odnalazłam to właściwe pomieszczenie, nieźle nabiegałam się po Podpromiu. Koniec końców wpadłam do salki nieźle zasapana i przyciągnęłam uwagę chyba wszystkich, którzy się w niej znajdowali. Na moje policzki z całą pewnością wkradł się szkarłatny rumieniec. Całe szczęście z tej iście beznadziejnej sytuacji wyratował mnie sam trener. Spodziewałam się krzyków oraz pierwszej nagany za spóźnienie, ale nic bardziej mylnego. Kowal wydał swoim podopiecznym ostatnie zalecenia i poprosił mnie na bok, gdzie mieliśmy omówić sprawy dotyczące naszej współpracy.
- Twój ojciec bardzo cię chwalił. – A to nowość! – Więc nasza współpraca powinna się dość dobrze układać.
- Również mam taką nadzieję.
- Potrzebna mi asystentka, bo czasem dzieje się tak dużo, że samemu trudno spamiętać. Będziesz odpowiedzialna za moje spotkania biznesowe, organizację wywiadów. Jeśli któryś z chłopaków zgubi się na mieście, będziesz musiała go odszukać. Dostaną twój numer telefonu, by przypadkiem mnie nie zadręczać o drugiej w nocy.
Uniosłam brwi. To niesamowite jak wiele wiary pokładał we mnie ten człowiek. Z dalszych jego wypowiedzi dość łatwo wywnioskowałam, iż siatkarze to raczej duże dzieci, którym czasem trzeba coś bardzo dosadnie wytłumaczyć. Okej, do tego się nadam idealnie. Do tego miałam zjawiać się na każdym treningu. Trener musiał mieć wobec mnie jakieś dalekosiężne plany, więc nie chciałam go sprowadzać na ziemię wiadomością, iż w Rzeszowie jestem tylko do pierwszych dni grudnia.
Spamiętanie imion oraz pozycji, na których grają poszczególni siatkarze było praktycznie niemożliwe, więc po piątym dałam sobie spokój.
- Czy masz jakieś plany na weekend za dwa tygodnie? – Zapytał Krzysiek Ignaczak (jego to zna chyba każde dziecko w przedszkolu), kiedy trening dobiegł końca i wszyscy powoli zbierali się do domów.
- Nie?
Posłałam mu pytające spojrzenie, które musiało go rozbawić, bo zaśmiał się cicho.
- Bo tak pomyślałem, że mogłabyś się zająć moimi dziećmi, kiedy pojadę z żoną na weekendowy wypad w góry.
Dosłownie mnie zatkało. Człowiek zna mnie niecałą godzinę, a już wywnioskował, iż zajmowanie się dziećmi to moje ulubione zajęcie i z całą pewnością mu nie odmówię.
- Eee, pewnie – burknęłam, bo co innego miałam odpowiedzieć? Krzysiek uśmiechnął się radośnie, poklepał mnie po plecach i tyle go widziałam.
Kobieca torebka skrywa zdecydowanie zbyt wiele tajemnic. Jak zwykle przez dobre pięć minut musiałam szukać paczki papierosów, która skryła się gdzieś na samym dnie wraz z zapalniczką. Odetchnęłam głęboko wychodząc wreszcie z Podpromia. Nie wahając się ani chwili odpaliłam mentolowego slima. Zanim jednak zdążyłam się zaciągnąć dymem, mój papieros brutalnie został wrzucony do pobliskiej kałuży.
- Hej!
- Nie będziesz się truć – zakomunikował Jochen Schöps, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Oddaj paczkę.
- Chyba śnisz – prychnęłam. Bo niby za kogo on się uważa, przepraszam. – Moje zdrowie, moja sprawa. Mój brat się nie wtrąca, więc ty też nie powinieneś.
- A może zaproponuję ci układ?
No co ci ludzie? Myślą, że samymi układami człowiek żyje? Poznałam człowieka parę godzin temu, a on już bierze się za ustawianie mojego życia. Nie mam pojęcia w co tak właściwie się wplątałam, ale nie podoba mi się to.
Oczywiście nie chciałam słuchać co Jochen ma do powiedzenia, tylko cóż poradzić skoro on miał to gdzieś. Jego układ przedstawiał się następująco: spotkamy się dzisiejszego wieczora na bilardzie, gdzie on zdecydowanie mnie pokona. A skoro mu się to uda, to ja rzucę palenie. Gdyby jednak jakimś cudem przegrał: przez najbliższy miesiąc będzie sponsorem mojego nałogu. Brzmiało cudownie, więc czemu miałam się nie zgodzić?
- Jochen jest naszym bilardowym mistrzem – stwierdził Fabian, nie ukrywając swojego zadowolenia. – Nie ma takiej opcji, że go pokonasz.
- Jeszcze zobaczymy.

Pub, w którym mieliśmy spotkać się na bilardzie mieścił się całkiem niedaleko mojego hotelu, więc postanowiłam zrobić sobie małą rozgrzewkę. Nie ustaliliśmy konkretnych reguł, więc niby kto miał mi zabronić?
Wnętrze było całkiem przytulne. Ściany w kolorze lazuru kontrastowały z czernią stolików oraz kanap. Na samym środku pomieszczenia ustawionych zostało pięć stołów do gry w bilard. Podeszłam do dziewczyny za ladą barową, zamówiłam butelkę piwa oraz poprosiłam o przydzielenie jednego ze stołów na godzinę. Za dawnych, dobrych czasów dość często zdarzało mi się grywać. Byłam w tym całkiem niezła, ale musiałam sobie to i owo przypomnieć.
- Już jesteś?
Prawie podskoczyłam, kiedy tuż nad moim uchem rozległ się męski głos. Ograniczyłam się jedynie do cichego piśnięcia. Nikolay Penchev wyglądał na dość rozbawionego moim zachowaniem. Pewnie, bo fajnie tak przyprawiać kobietę o zawał, nie?
- A ty tutaj jesteś bo…
- Nie mogę przegapić takiego wydarzenia – odpowiedział beztrosko, chwytając za kij. – Gramy?
- Chciałam pobyć sama.
- Nie wyszło.
I nagle doznałam olśnienia. Fabian wcale nie był biernym obserwatorem. To właśnie on wpadł na pomysł by ściągnąć mnie pod byle jakim pretekstem do Rzeszowa! Że też wcześniej na to nie wpadłam. Już od kilku miesięcy na różne sposoby próbował zaciągnąć mnie do Warszawy. Proponował ciekawe oferty pracy i tym podobne. Nie wyszło, bo jestem uparta. Kiedy jednak ojciec proponuje miesiąc ciężkiej pracy dla świętego spokoju: Kornelia nie wyczuwa podstępu. A teraz co? Mój brat robił wszystko, by znaleźć mi zajęcie. Jochen wcale tak bezinteresownie nie zaproponował tego starcia o mój nałóg. Krzysiek Ignaczak może wcale nigdzie nie wyjeżdżać, tylko Fabian poprosił by zajął mi w jakiś sposób czas.
Nie uda ci się brat to, co zaplanowałeś.
- W takim razie grajmy – odezwałam się w chwili, gdy Nikolay najwidoczniej zaczynał się martwić moim zachowaniem. – No co się tak gapisz? Kija już trzymasz, więc chyba umiesz go użyć, co?

Bułgar mruknął pod nosem coś na temat korzystania nie tylko z drewnianego kija, ale nie chciało mi się przykładać wagi do tego, co on tam sobie mamrocze.

23 listopada 2014

Pierwszy

Pierwszy papieros. Gryzący dym wypełnia moje płuca. Czuję, jak krew w żyłach zaczyna krążyć nieco szybciej. Przestępuję z nogi na nogę. Pieprzony mróz. Jak ja nienawidzę zimy! Rozglądam się dookoła. Dwójka dzieci patrzy na mnie. Przygląda mi się uważnie i mam wrażenie, że jeśli za krótką chwilę nie przestaną, to zrobię coś głupiego.
Och, z resztą to bez znaczenia.
Według mojej rodziny robienie głupich rzeczy przychodzi mi zdecydowanie zbyt łatwo. Po pierwsze jestem łatwowierna. Dwukrotnie już wpakowałam się w związek, w którym byłam jedynie wykorzystywana. Po drugie jestem zdecydowanie zbyt młoda by mieszkać sama i prowadzić życie dorosłego człowieka. I nie to żebym miała już dwadzieścia dwa lata. W mojej rodzinie wszyscy zawsze są za młodzi by robić cokolwiek. Rzecz jasna nie wliczając w to mojego braciszka. Bo mój starszy braciszek jest idealny.
Zgasiłam papierosa w pośpiechu, chcąc jak najszybciej znaleźć się w jakimś ciepłym pomieszczeniu. Nawet jeśli jest to hala sportowa, na której tak bardzo nie mam ochoty się znaleźć. Zmusili mnie bym tutaj przyjechała. Od kiedy wyjechałam z Warszawy byli gotowi zrobić niemalże wszystko, bym znalazła się w jakimś cywilizowanym miejscu. I nikogo nie obchodziło przecież, że mam prawo do własnego zdania, czy myśli. Miałam przyjechać tutaj i już.
Ochroniarzom przy wejściu mignęłam plastikową plakietką mówiącą, że bez problemu mogę wejść nie tylko na teren hali, ale również płytę boiska. Cóż za szczęście mnie kopnęło. Pewnie niejedna nadgorliwa fanka chciałaby znaleźć się na moim miejscu, a szczerze mówiąc to ja bym jej z chęcią oddała swoje miejsce. Skoro jednak zostałam zmuszona do przybycia tutaj – oddanie plakietki nie wchodziło w rachubę. Chociaż raz mogłam poudawać, że jestem normalną dziewczynką, która kocha swoją rodzinę.
Przechodząc korytarzem, powoli do moich uszu docierał ten charakterystyczny szum towarzyszący każdemu, siatkarskiemu spotkaniu na szczycie. Mój brat miał szczęście. Takiego byłam zdania kiedy oznajmił, że przenosi się z Warszawy do Rzeszowa. W prawdzie moje pojęcie o siatkówce było tak nikłe, że praktycznie zerowe, ale obiło mi się o uszy o potędze rzeszowskiej drużyny. Oczywiście nie wątpiłam w umiejętności mojego brata. Był utalentowanym siatkarzem i takie tam, ale Rzeszów? Już prędzej by wyjechał gdzieś za granicę. Ponoć też jakieś oferty były.
- Cześć tato – burknęłam, zjawiając się obok mojego kochanego rodziciela. Ten zerknął na mnie z szerokim uśmiechem zdobiącym jego usta. – To gdzie ja mam usiąść?
Wskazał ręką niedbale w stronę stolików rozstawionych za bandami reklamowymi. Zostało jeszcze kilka wolnych miejsc, więc bez słowa udałam się we wskazanym kierunku. Pewnie nie powinnam przeszkadzać ojcu w ostatnich chwilach przed wejściem na antenę. Ważny z niego człowiek i jeden z najlepszych komentatorów. Podobno.
Rozgrzewka trwała od kilku minut. Miałam nadzieję, że braciszek jakimś cudem mnie nie zauważy, ale tak się oczywiście nie stało. Przeprosił swoich kolegów i podszedł by się przywitać. Oczywiście nie miał na to więcej jak trzydzieści sekund (i całe szczęście), gdyż przyuważony przez trenera dostał całkiem niezły opieprz. Dwie dziennikarki spojrzały na mnie pytająco. O Boże, gorzej niż z dziećmi. Pewnie już zaczęły snuć domysły pod tytułem: to nowa dziewczyna? Nic bardziej mylnego. Siostra. Tylko i wyłącznie. Nie miałam jednak ochoty na tłumaczenie się.
Jakoś musiałam wytrzymać te dwie godziny meczu. Oczywiście jak na złość zapomniałam z hotelowego pokoju swojego telefonu, a gapienie się na wszystko dookoła przestało być fascynujące po pięciu minutach.
- No dobrze, niech będzie mecz – westchnęłam w końcu z rezygnacją, czekając na pierwszy gwizdek w tym spotkaniu.
Nie było nawet tak źle. To znaczy: mecz nie okazał się aż tak nudny. Gorzej, że rzeszowska drużyna nie popisała się w spotkaniu z Jastrzębskim Węglem i przegrała w tie breaku. I nie wiedzieć kiedy zleciały prawie trzy godziny. W tym czasie nie musiałam użalać się nad własnym losem, co już samo w sobie było niesamowite. Ba, postanowiłam nawet w jakiś sposób pocieszyć mojego brata, który wyglądał dosłownie jak zbity pies.
- Spokojnie, to dopiero trzeci mecz w sezonie – szepnęłam, kiedy podszedł do mnie, by przywitać się tak, jak powinien. W odpowiedzi tylko uśmiechnął się smutno. Nawet obecność jego ukochanej siostry nie będzie w stanie go pocieszyć. – Idziemy na bezalkoholowe piwo?
- Korny, to chyba nie jest najlepszy…
Nie zdążył dokończyć, bo na jego ramieniu uwiesił się przyjmujący z numerem siedemnaście na koszulce. Jemu humor względnie dopisywał. Może dlatego, że przed chwilą od kilku fanek usłyszał jaki to jest przystojny, czarujący, niesamowity itd. Słyszałam na własne uszy, przy czym o mały włos nie wybuchłam śmiechem. No bo ile miały lat te dziewczyny? Trzynaście?
- A to kto? – Przemówił z tym uroczym, obcym akcentem, wbijając we mnie spojrzenie. Przyznam, że poczułam się trochę nieswojo.
- Moja siostra – westchnął brat. – Kornelia to Nikolay. Niko poznaj Kornelię.
Uścisnęłam rękę chłopaka. Na ogół nie ulegam pierwszemu wrażeniu, ale on był po prostu nad wyraz czarujący. Cudowny uśmiech, błysk w oku. Idealny kandydat na chłopaka. Oczywiście nie dla mnie. Ja nie potrzebuję siatkarza, który bywa wszędzie i poznaje dziennie dziesiątki pięknych dziewczyn. Poza tym jestem osobą niezależną. Do szczęścia wystarcza mi moja własna osoba.
Fabian Drzyzga zdecydowanie nie jest głupi. Widząc co się święci natychmiast odprawił swojego kolegę do szatni, gdzie podobno już dawno powinien się zjawić i wysłuchać porządnego ochrzanu ze strony trenera.
- Poczekasz na mnie? Pół godziny i jestem z powrotem.
- Pewnie.
Mogłam zdobyć się na krótką rozmowę z bratem. Do tego widziałam już ojca zmierzającego w moją stronę. On najwidoczniej też miał kilka spraw, które pilnie musiał ze mną omówić. Nie pozostało mi nic innego, jak przywdziać na usta szeroki, życzliwy uśmiech. Zupełnie taki sam, jakim obdarował mnie Nikolay. Z tą różnicą, że mój został wymuszony.
- Dziękuję, że przyjechałaś – oznajmił oficjalnym tonem, wskazując ponownie na stoliki dla dziennikarzy. – Mam dla ciebie propozycję.
- Wiedziałam! – Klasnęłam w dłonie, śmiejąc się przy tym cicho. – Bezinteresowność nie leży w twojej naturze. Więc czego chcesz?
- Może wreszcie zmienisz o mnie zdanie. Znalazłem dla ciebie dobrą pracę.
- Nie potrzebuję twojej pomocy – warknęłam. Ojciec doskonale wiedział, że od dobrych sześciu miesięcy mam pracę. W prawdzie nie taką wymarzona, ale prawie dziesięć złotych za godzinę na rękę to już coś w tych czasach.
- Zostaniesz w Rzeszowie i będziesz pracować dla klubu. Będziesz asystentką trenera, czy coś tam.
- Nie ma mowy. Nie będą dziewczyną typu: przynieś, wynieś, pozamiataj. Nie interesuję się siatkówką i nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Podobnie jak z tobą i resztą tej powalonej rodziny!
Przestałam panować nad tonem głosu, przez co usłyszało mnie chyba całe Podpromie. Ja mam swoją godność i dumę. Może nieco za wysoko zadzieram nosa, ale ojciec jeszcze w żaden sposób mi nie pomógł. Nigdy. Przez całe życie zajmuje się tylko i wyłącznie krytykowaniem. Jedynie Fabianowi czasem uda się usłyszeć z jego ust jakieś ciepłe słowa. Najczęściej po wygranym meczu przez jego drużynę i oczywiście pod warunkiem, że miał szansę się wykazać.
- Jeśli spróbujesz, dam tobie święty spokój. Miesiąc. Jeśli się nie spodoba, pójdziesz sobie gdzie tylko zechcesz.
Wyczuwałam w tym wszystkim jakiś podstęp, ale wizja spokoju była naprawdę kusząca. Przez kilka minut rozpatrywałam wszelkie „za” i „przeciw”.
- Dobra – mruknęłam wreszcie. – Miesiąc i już mnie więcej nie zobaczycie.
- Jeśli tylko tak postanowisz.
Miałam nadzieję, że nie będę żałować tej decyzji.
Brat przyszedł do mnie po dziesięciu minutach. Z całą pewnością zauważył, że jestem nieco roztrzęsiona, ale mądrze postanowił nie poruszać tematu. Nie ulegało wątpliwości, iż ojciec już wtajemniczył Fabiana w swój plan. Co oni chcieli tym osiągnąć? Przez miesiąc jakoś się przemęczę w Rzeszowie, a później wyjadę. Nie czuję się w obowiązku utrzymywać kontaktów czy to z ojcem, czy innym członkiem mojej rodziny.


________________________________________
Dzień dobry, cześć, czołem.
Wszystko, co byście chcieli wiedzieć o tym opowiadaniu
znajduje się w zakładce "Inspiracja".
Dziękuję tym, którzy w dalszym ciągu są ze mną.